czwartek, 10 marca 2016

Nadchodzi wiosna [podobno] więc i powoli trzeba się do niej przygotować. Poczynić nowe plany. Nowe inwestycje ;) No i naszą taką "inwestycją" będą w tym roku pszczoły ;) Pszczółki i ul już zamówione. Chciałam 2 ule, no ale obędę się smakiem, bo dla mnie został ostatni. Tak się panu rozeszły. Zanim jednak przyjadą do nas nowi mieszkańcy, musimy się jak najlepiej przygotować do ich przybycia. Zaczęliśmy od "podobno" klasyki, czyli książki W. Ostrowskiej "Gospodarka pasieczna". Kolejne książki przyszły dzisiaj z pierwszymi zakupami :D
Czytamy i na razie uczymy się "obsługi" pszczółek w teorii, bo wiemy, że praktyka to zupełnie co innego. Trzymajcie kciuki, aby się udało, bo my tak kochamy miodek :D

A skoro idzie wiosna, to i nasionka czas najwyższy zakupić ;) Na dniach będę wysiewała pomidorki i paprykę. Ale jeszcze poczekam do jutra, może do poniedziałku. Bo w tym roku zamówiłam nowość dla mnie, krążki torfowe do wysiewu. I właśnie chciała bym w nich wysiać pomidorki i paprykę. Reszta do doniczek. A to moje skromne zakupy ;)


Te kwiatuszki no nie wszystkie z tego roku, część kupiłam w zeszłym, ale nie zdążyłam wysiać/posadzić i zostały na ten rok. 
 Trochę tu nowości dla mnie, ale mam nadzieję, że pięknie mi wyjdą te nowości i będą nam smakowały ;)

A jak u Was? Nasionka już zakupione? Plany warzywne poczynione? Bo u mnie i warzywne i owocowe ;) Ale do owocowych jeszcze troszkę czasu ;)














czwartek, 25 lutego 2016

Radości u nas ciąg dalszy :D

Wczoraj moja Dzika została po raz kolejny szczęśliwą mamusią ;) Na szczęście nie ma jak za pierwszym razem trojaczków, a tylko jedynaka. Na szczęście dlatego, że wszystko co kozie małe po odchowaniu będzie trzeba sprzedać :( No, ale nie mogę zostawić koziołka, bo byłby tylko dla "ozdoby". Natomiast Malutkiej nie mogę zostawić, bo trzeba by było kozła wymienić. Aby kiedyś nie kryć jej własnym ojcem. No i nie mam aż takiego zapotrzebowania na mleczko kozie. A poza tym, nie mam warunków na więcej kóz, niż mam obecnie. Ale na razie myślę o tym, aby maluchy ładnie się odchowały i zdrowo rosły :)

Koziołek urodzony wczoraj, w przeciwieństwie do kózki swoje imię otrzymał już przy porodzie ;) Malutka ciągle jest bez imienia. No, ale w końcu do niej na pewno przyjdzie to jej imię, nadane przez Matkę Naturę ;)

Dzikiej to już sama nie byłam pewna czy jest kotna czy nie i zaczynałam w to wątpić. Nawet miałam zaplanowane, że jak się nie okoci, to na piątek zamawiam weterynarza z przenośnym USG. Aby powiedział mi co z nią jest. A tu wczoraj rano taka niespodzianka ;) Bo już rano wiedziałam, że się okoci. Weszłam ze śniadankiem, i zauważyłam, że Dzika napuściła siarę. Przełożyłam nawet sprawę w Urzędzie, bo po jej obserwacji wiedziałam, że to już kwestia nie dni, a dosłownie kilku godzin. I tuż przed 14 Dzika została mamą :D Przy porodzie oczywiście byłam, a jak by inaczej. Małemu wytarłam pyszczek, a resztą zajęła się matka. Jak Baranek już wstał na nogi, to przystawiłam go do strzyka, aby napił się tego co najcenniejsze, czyli siary. 
 Później było zapoznanie ze starszą o tydzień siostrzenica. Wszak Baranek, dla Malutkiej jest wujkiem :)




Jak widać spotkanie wypadło bardzo pozytywnie i małe przypadły sobie na szczęście do gustu. Na szczęście, bo dzielą wspólny kojec.







Baranek ma się dobrze, chociaż rano nieco spanikowałam. Że niby ma słaby odruch ssania, a w zasadzie go nie ma. Nawet zamówiłam smoka specjalnego dla kózek u weterynarza na jutro. Na szczęście mały sobie świetnie radzi z jedzonkiem i smoczek niech leży w razie "W", które mam nadzieję nigdy nie nadejdzie.

Tak sobie śpi mój Baranek, zakopany w świeżą dostawę słomy :D 



A tu jeszcze zdjęcia prawie zaraz po porodzie.





  Czy pasowało by do niego inne imię niż Baranek? Moim zdaniem to jest idealne dla niego :D












Przepraszam za jakość zdjęć, ale są robione telefonem. Żadnym tam wypasionym, a takim "bele czym". No i w emocjach, na szybko to nawet nie myślałam, aby do domu lecieć po aparat, o telefonie jedynie pamiętałam.


wtorek, 23 lutego 2016

Czas narodzin ;)

Zaczęło się od "niezaplanowanych" narodzin kózki ;) I tak jesteśmy w trakcie kocenia samiczek :D

 O tym, że moja Stokrotka jest kotna, dowiedziałam się jakoś 2-3 tygodnie przed wykotem. Bo zaczęło jej rosnąć wymię. A od czwartku jest z nami śliczna, mała kózka :D Stokrotka świetnie sobie poradziła przy porodzie, dużo pomagała jej matka, czyli Dzika. Ja tylko malutkiej wytarłam ręcznikiem pyszczek, a resztę zostawiłam matce i babce ;)


 
Uszaty, czyli ojciec, z zaciekawieniem się przyglądał jak na świat przychodziła mała kózka, a później ją bacznie obserwował :D 

Mała zaraz po tym, jak została "postawiona" na nóżki :D

 A nóżki muszę przyznać słabiutkie miała. Ciężko było jej się dłużej utrzymać na nich :( Ale dużo z nią ćwiczyłam przez pierwsze dwa dni, plus nie powiem, bo matka z babką, też jej pomagały :D I teraz malutka już bryka :D  Podczas brykania zdjęcia nie udało mi się zrobić, bo zazwyczaj wtedy nie mam przy sobie aparatu :D A jak mam, to mała zazwyczaj śpi, lub odpoczywa po jedzonku :D


Piękna uśmiechnięta i wywołująca uśmiech na ustach, ale i na sercu. Na razie malutka jest bezimienna, ale to dlatego, że ja uważam, iż imię "przychodzi" samo. Do niej jeszcze nie przyszło ;)



  







 A wczoraj zaczęły się kolejne "porody". Tym razem u królików :) 
Na dzień dzisiejszy jest 3 matki i w sumie 26 osesków ;) 

Czekam na jeszcze jeden wykot. I to na razie będzie koniec narodzin w moim małym wiejskim, zwierzęcym życiu...

piątek, 12 lutego 2016

ZDROWO I DOMOWO

 Zaczytałam się dzisiaj w bardzo ciekawym temacie. Ciekawym jak dla mnie. Chodzi o mąkę. Tak, o tą "zwykła" mąkę używaną w naszej kuchni na co dzień. Do tej pory używałam takiej prosto z młyna, ale zaczęło mnie uwierać ograniczenie jakie oferuje mój jedyny młyn w okolicy. Mąka biała "do wszystkiego, typ nieznany", mąka żytnia żurkowa i żytnia jasna "chlebowa". Zatem zaczęłam czytać jaka mąka do czego najlepsza, jak w ogóle kupować mąkę, na co zwracać uwagę aby kupić dobrą mąkę i czym się kierować ;) Uzbrojona w minimum wiedzy, na dniach wybieram się do sklepu w poszukiwaniu dobrej mąki :) 

A teraz kilka ważnych informacji, które dla mnie są bardzo cenne, więc może i komuś się przydadzą ;)
Większość wiedzy czerpana jest z tej strony:  http://www.stoislaw.com.pl/pl/
A oto najważniejsze informacje zawarte na tej cudnej stronie, które dla mnie osobiście są bardzo przydatne :) Uzbrojona w taką wiedzę, może "upoluję" naprawdę dobrą mąkę.
 

Na co zwracać uwagę przy zakupie mąki do domowego użytku?

•Czy na opakowaniu jest producent – nie wyprodukowano dla ..., tylko wyprodukował młyn w…!!!
•Czy na opakowaniu jest podany typ mąki (np. liczba 450, 550).
•Dobrze jeśli na opakowaniu umieszczony jest numer normy, w oparciu o którą produkowany jest wyrób – oznacza to że produkt spełnia określone dla niego parametry.
•Czy nie ma składników chemicznych.
•Nie kierować się nazwą własną typu babuni, dziadunia, wiejska, królewska itd. Taka nazwa nic nie znaczy. Ważny jest typ mąki!
•W dużym młynie przemysłowym zdecydowanie łatwiej utrzymać standardy czystości i higieny produkcji niż w małych młynach gospodarczych, ponadto duże młyny wyposażone są w urządzenia, dzięki którym ziarno kierowane do przemiału jest doskonale oczyszczone.
•Mąka stanowi zaledwie około 5% wartości wypieku, warto zatem wybierać mąkę sprawdzoną, najwyższej jakości, tak aby nie narazić się na straty pozostałych cennych i wyszukanych dodatków.


"
Zarówno mąka wiejska jak i luksusowasą to mąki ciemne, o czym świadczy liczba przy typie (550,650). Wszystkie inne mąki babuni, dziadunia, puszyste, królewskie, dziadowskie itd. są najczęściej z dodatkami chemicznymi.
Jeżeli okaże się, że nabyta przez Was mąka jest biała jak papier, to znaczy, że ma dodatek wybielacza, ale także może zawierać suchy gluten i inne składniki chemiczne."

I moje odkrycie stulecia i odpowiedź na pytanie: dlaczego mój chleb czasami się kruszy:
" Jeżeli robimy mieszankę, to powinniśmy łączyć mąki ciemne z ciemnymi, a jasne z jasnymi. Ma to znaczenie również z tego względu, że ciemne mąki są grube, a jasne bardzo miałkie. Jeżeli połączymy mąkę grubą z miałką to chleb będzie  nierówny i może się kruszyć.
Czyli łączymy :
• żytnią 2000, 1400 z pszenną 1850.
• żytnią 720 z pszenną 750, 850.
• żytnią 580 z pszenną 500."


Nie napisałam tego posta, bo nie mam o czym pisać, po prostu właśnie zafascynowało mnie to, ale i zaskoczyło, że jednak dobrą mąkę kupić, to nie tylko wejść do sklepu, zabrać mąkę w koszyk, zapłacić i gotowe ;)

A na zakończenie po co mi mąka, kilka zdjęć ;) Zdjęcia są już moje prywatne, nie korzystałam z "pożyczonych" ;)









Kocham przebywać w kuchni, a swój chleb piekę już od lat. Więc największa część mąki potrzebna jest mi do pieczenia "chleba naszego powszedniego" :D

czwartek, 11 lutego 2016



Przepraszam.

Dawno, bardzo dawno mnie nie było, za co bardzo, ale to bardzo przepraszam. Trochę się działo złego, trochę nie miłego, a trochę czasu brakowało i chęci. Jest też dobre, żeby nie było, że tylko źle się dzieje u mnie ;)
Najgorsze to grudniowe przykre przeżycie :( Odejście naszego ukochanego kotka Mruczka :( Choroba bardzo szybko go zabrała, kilka dni jazdy do lekarza i zastrzyki/tabletki, ale niestety...Zdrowy, młody kotek, bo nieco ponad roczny, odszedł od nas. A zaczęło się tak niewinnie. Mruczek zaczął kuleć na łapkę, nie jakoś bardzo, ale na tyle, że pojechałam z nim do weterynarza. Najpierw zastrzyki i tabletki. Za kilka dni zdjęcie RTG i coraz gorszy stan łapki. Tej samej nocy, Mruczek od nas odszedł :( W sumie, to już się cieszyłam, jak odszedł. Cieszyłam się przez łzy i ogromny smutek. Bo wiedziałam, że już się nie męczy. Gdyby nie odszedł sam, to musiał by się jeszcze męczyć kilka godzin, do czasu aż otworzą lecznicę i to ja musiała bym podjąć decyzję o uśpieniu, bo leczenie już nie wchodziło w rachubę. Mruczek już nie jadł, nie pił, robił pod siebie :( Nasz koteczek najprawdopodobniej miał raka. Nie zostało to potwierdzone, bo takich badań u nas nie robią, ale po objawach i szybkim przebiegu choroby, najprawdopodobniej tak było. Tak lekarz powiedział, a to mój zaufany i to bardzo zaufany wieloletni lekarz.

Takiego Mruczka zapamiętamy jak z tych zdjęć, bo w naszych sercach pozostanie na zawsze. Nikt nie zastąpi nam kociaka, może być następny, ale żaden nie będzie taki sam.
A to zdjęcie z pierwszego dnia, kiedy Mruczek do nas przyjechał. A w zasadzie z drugiego, bo przywiozłam go późno wieczorem.




Z Totkiem na początku oczywiście miały spięcia, bo Totek to już był "dorosły" kocur i takiego gówniarza nie chciał zaakceptować, ale po czasie się zakumplowały :D




Mruczek bardzo lubił wchodzić do nietypowych miejsc, bardziej niż Totek ;)
Tu np. wszedł do pieca chlebowego, w czasie kiedy mąż poszedł po drzewo do niego :D




  Przykładny grzeczny i ułożony koteczek :D





Mruczek odszedł nad ranem, jeszcze tego samego dnia przywieźliśmy do domu młodziutką kotkę. Nie umieliśmy sobie poradzić z pustką w domu, która zapanowała po jego odejściu. Kotka, o "oryginalnym" imieniu wybranym przez mojego męża Kicia :D




Taka mała brudaska ;) Oczywiście zaraz na następny dzień pojechałam z nią do weterynarza. Świerzb w uszach, ale taka przypadłość, to nic "strasznego" szybkie do wyleczenia i nie groźne. Totek jej nie zauważał, a jak już to na nią prychał. Ona z kolei się go bała, a jak do niego podeszła, to dosłownie ze spuszczonymi uszami. Z każdym kolejnym dniem, była coraz odważniejsza. Na więcej sobie pozwalała, co nie koniecznie podobało się Totkowi. Ale teraz, po ponad 2 miesiącach, śpią razem, a nawet Tociak w przypływie dobrego humoru, bawi się z nią :D





Kicia, tak jak i wcześniej Mruczek, uwielbia wodę :D Chociaż, uwielbia ją jeszcze bardziej. Pod prysznic po nas wchodzi, jak zęby myjemy czy w ogóle się w łazience wodę odkręci, ona już tam jest. Bardzo lubi też "robić pranie" :D  





Rośnie nam Kicia, więc już niedługo trzeba będzie ja umówić na sterylizację. Nie stać nas na gromadkę kotków. Karmimy koty raczej dobrej jakości karmą, a najtańsza to ona nie jest. Do tego dochodzą smakołyki, ewentualne leczenie...Tak więc mimo iż bardzo chciała bym mieć gromadkę kotków, to nie będę ich miała. Ot, zdrowym rozsądkiem na dzisiaj kończę ;)






wtorek, 27 października 2015

Idzie jesień, mam nadzieję zima...Mroźna i śnieżna zima. Taka właśnie mi się marzy :) I mimo, iż przy takiej pogodzie, mój reumatyzm daje o sobie częściej znać po każdym wyjściu na pole, to i tak kocham taką zimę :)
Puki co, mamy złotą, polską jesień...Liście lecą z drzew, mąż coś wspomina, aby je wygraabać, a ja jak co roku czekam, aż posadzę czosnek :)
Czosnek sadzę od lat, i ten rok, był pierwszym rokiem, kiedy ten czosnek mi się nie udał :( Zmieniłam miejsce i to bardzo radykalnie, bo nie o kilka metrów jak zawsze, ale to już w sumie inna działka :( Mam nauczkę na przyszłość, że stare miejsce musi pozostać, z przemieszczaniem co kilka metrów :)
Nie ma czosnku, więc rok jest biedny :(

Wszystko co dobre, powoli się kończy :( Moja kochana kozulka ma coraz mniej mleka, a więc i mniej twarożku powstaje, który tak uwielbiam. Powoli zastanawiam się kiedy dopuszczę do niej koziołka. Muszę na dniach odrobaczyć towarzystwo, aby przed zakoceniem, całe moje stadko było "czyste" :)
Przyciąć raciczki, wyczesać jeszcze z raz...

Indyki, moje ukochane ptaki, trochę mnie zawiodły swoją wagą. Jednego indorka trzeba było dobić, po ataku lisa. Po obrobieniu go na czysto, zostało trochę ponad 3 kg. mięska, a indor ważył 5,5kg. :( Zawiedziona jestem i ciągle mam nadzieję, ze może jednak się pomyliłam i to była indyczka. Za miesiąc/półtora wyjaśni się więcej, więc i będę wiedziała jak te ptaki na przyszły sezon planować...Bo na pewno nie zrezygnuję z nich, bo to przepiękne ptaki.

Powoli, a w zasadzie to już szybko :) przygotowuję prezenty i upominki. Ale nie na święta dla rodziny, ale dla dzieci z biedniejszych rodzin. Sama kiedyś byłam z rodziny, w której nie było nawet na tabliczkę czekolady, a co tu mówić o prezencie. Wiem, że sprawię tym dzieciakom radość :) A przynajmniej taką mam nadzieję. Każdego zachęcam do takiego pomagania. Czasami wystarczy naprawdę niewiele. Tabliczka czekolady, pluszowy misiaczek, kredki...Czasami marzenia są aż bolesne :( Nowy piórnik, czy plecak do szkoły i to nie jakiś wypasiony, ale taki co nie ma dziur :(

Przerażają mnie dzisiejsi rodzice, którzy nie mają czasu dla dziecka i dziecko jest "wychowywane" przez TV, komputer czy kolegów :( Dziecko, które nie zna smaku domowego ciasta, czy ciepłego domowego obiadu, a jedynie smak gotowca z proszku, mrożonki, czy barów...Przeraża mnie, że dzieci nie znaja już bajek czytanych, a jedynie te co im oferuje czarne pudło w pokoju czy salonie...

Za to kocham moje życie i w sumie, już tak niewiele, a jednak wiele brakuje nam do szczęścia :) Nie wierzę "przyjaciółce", która uważa mnie za gorszą, bo "paplam się w gnoju", zamiast kupić mięso i jajka jak "normalny człowiek w sklepie". Ta sama "przyjaciółka" niejednokrotnie dzwoniła po "darmowe jajka", bo i tak masz za darmo....Ta "przyjaciółka" już nią nie jest, nie jest nawet koleżanką. A od czasu jak jej powiedziałam, że moje jajka więcej warte niż sklepowe i chciałam za nie zapłatę, nawet znajoma już nie jest...
Takich toksycznych ludzi trzeba się wyzbyć z życia i wtedy jest ono lepsze :) Spokojniejsze i pełne optymizmu...

Nie dajmy sobie wmówić, że piekąc własne ciasto, chleb czy gotując obiad w domu, jesteśmy gorsi, bo nie wydajemy pieniędzy na gotowce.


piątek, 9 października 2015

Podarujmy Dzieciom Bajowe Święta :)

Dzisiaj będzie zupełnie inaczej :) Inny wpis i inna "opowieść". 
Wielu osobom jest teraz ciężko, wiem...Takie czasy niestety. Ale pamiętajmy, że są ludzie którzy maja nieraz gorzej od nas :( Może ktoś zrobi prezent dla dzieci z biednej rodziny, może podaruje im te bajkowe święta z prawdziwymi prezentami :) Oczywiście, nikogo nie można zmusić do pomocy, ale zawsze można prosić o tę pomoc :)
Z mężem sami będziemy taką paczkę robili, włączyłam w tą akcję prawie całą moją rodzinkę :) I w ten sposób, mimo że sami nie mamy dużo, będzie można podarować dzieciakom prawdziwe święta :) Każdy coś od siebie dorzuci. 

Myślę, że akurat w tym wpisie nie ma co dużo pisać, trzeba samemu zdecydować czy chcemy pomóc i czy jesteśmy w stanie :) Zaangażujmy sąsiadów, znajomych...Jeśli zebrać "grosz do grosza", to można więcej :* 

Po więcej zapraszam na tę stronkę :)
 https://www.facebook.com/events/993846723991501/

wtorek, 29 września 2015

Witam :)
Dawno mnie nie było :( No, ale tak wyszło...Brak czasu.
Najpierw siano robione w największe upały, a że my wszystko we dwoje robimy, plus mąż do pracy chodzi, więc czasami sama robiłam, to pole które innym schodzi z całą rodziną i znajomymi niespełna godzinę, nam schodzi cały dzień. A poletek jest 5. Do tego zwożenie i układanie na strychu...No, zeszło nam. Nawet jeszcze w połowie września jedno siano udało się zrobić :) Niewiele, ale zawsze coś, bo już teraz wiem, ze przez suszę i kiepską trawę, siana nam zabraknie, oby jak najpóźniej :( Bo to do najtańszych nie należy...
Skończyło się siano, a nawet w jego trakcie, były już przetwory. No i tak jeszcze teraz robię ostatnie :) Coś tam zawsze się wrzuci. Niby prawie w tym roku nie mam nic swojego, ale kupuje i przetwarzam. Chociaż nie mogę powiedzieć, bo znajomi się też wykazali :) Od męża znajomego dostaliśmy ok. 25 kg. ogóreczków i sporo cukinii i pomidorów. No to zrobiłam leczo, sałatki, ogórki kiszone i korniszone i sosy do spagetti czy w ogóle do makaronu :) W zamian aby się jakoś odpłacić, znajomy dostał kaczusię na rosołek :)
Od mojej znajomej dostałam tez ponad 25 kg. ogórków i tez je przerobiłam :) Tej w zamian dałam królika na obiad :) Teraz od tej samej zebrałam ponad 35 kg. jabłek prosto z drzewa, pysznych i słodkich, mogących przezimować :) Więc znowu, jako że za darmo brać nie lubię, to wczoraj pomagałam przy oczynianiu buraków pastewnych :) Robota na jeszcze jeden dzień, ale przynajmniej będę się lepiej czuła, jak będzie coś za coś :)
A jabłek mam zamiar trochę wysuszyć i trochę może zrobię marmolady jabłkowej...Się zobaczy :)
A to są moje zapasy małe :) Na zdjęciu nie ma wszystkiego, bo zdjęcie jakoś końcem czerwca robione i trochę jest w spiżarce, bo jak widać na półkach niewiele miejsca pozostało :P


Za namową mojego męża, któremu powiedziałam o blogowaniu i takiej przerwie, blog będzie też czasami kulinarny :) 
Dlatego korzystając z tego, że jestem, chcę Was gorąco zachęcić do swojego jedzonka :) Zamiast kupować serki homogenizowane w sklepie, sami zróbcie je dla siebie i swoich dzieci :) Bardzo prosto i pysznie.
Wystarczy do miski wrzucić 200 gram twarogu, 200 gram jogurtu naturalnego, 3 łyżeczki cukru z wanilią [też proponuję robić swój :)] i miksować ok. 5 min. Im dłużej miksujemy, tym delikatniejszy jest serek :) Można dosłodzić cukrem i podawać z ulubionymi owocami, albo zjadać prosto z miseczki :)


W ogóle namawiam do zdrowszego jedzenia i do zastanowienia się w sklepie nad tym co mamy w koszyku i przeczytania składu. Żyjmy zdrowiej na tyle, na ile to możliwie :) Nie zawsze zdrowsze czy lepsze, znaczy droższe :)

Swój majonez też jest zdecydowanie smaczniejszy i zdrowszy, no i sporo tańszy od tego w sklepie :) I wcale nie trzeba kręcić długo drewnianą pałką, bo ja robię to mikserem :) Najważniejsze, to aby wszystkie składniki miały pokojowa temperaturę.
Do misy miksera wbijamy sparzone wrzątkiem 1 jajko, włączamy mikser na najniższe obroty, dodajemy łyżkę musztardy, nie ma znaczenia jaką dacie. Dajcie taką jak lubicie. Powoli wlewać szklankę oleju, a majonez ma się ciągle kręcić :) Doprawić do smaku solą, pieprzem i sokiem z cytryny. I gotowe :) Taki majonez przechowuję do tygodnia w lodówce.


Susza nas w tym roku nie szczędziła :( Słaba i kiepska trawa na siano, brak plonów, brak wody w stawikach na podlewanie :( Dlatego mam nadzieję na mokrą jesień i śnieżną zimę. Bo naprawdę ogromne straty są :( Warzywa i owoce w tym roku będą wyjątkowo drogie, już są droższe niż rok temu o tej porze...Sporo posadziliśmy na wiosnę krzewów owocowych, przede wszystkim jagody kmczackiej, mam nadzieję, że jednak odbiją od korzenia, bo nie były przez lato podlewane :(

2 dni nam popadało, nawet byłam w lesie ''na grzybach'', ale 4 kozaki i 3 maślaki przyniosłam :P No cóż, mam nadzieję, że coś jednak będzie, aby uzbierać chociaż do świątecznej kolacji :D


A tak już na zakończenie moje ulubione zdjęcie z moją kochaną ferajną :D A raczej z jej częścią :)



środa, 17 czerwca 2015

O tym jak to się nic nie opłaca...


W dzisiejszym świecie ciągle słyszę, że nie opłaca się robić przetworów, bo drogie warzywa i owoce, a w sklepie tanio można kupić. Nie opłaca się hodować zwierząt, bo mięso w sklepie tanie. Nie opłaca się sadzić warzyw, bo w sklepie taniej. Nie opłaca się gotować w domu, czy robić pracochłonnych potraw, bo w sklepie taniej. Owszem, taniej, ale jakim kosztem? Wszystko napakowane chemią, sterydami i antybiotykami.A potem narzekamy na złe samopoczucie, na choroby, na alergie u dzieci, czy nadpobudliwość. 
Skoro rodzicom ciężko ugotować sok czy kompot dla dzieci, a łatwiej sięgnąć po Coca-colę, czy inne wynalazki. 
Nie ma się czasu na zrobienie prawdziwego domowego obiadu, czy II śniadania dla dziecka do szkoły. Łatwiej dać kasę na pączka czy drożdżówkę.
Oczywiście, nie każę od razu każdemu zakładać ogródka, mimo że mieszka w bloku, czy chować zwierzaki, jak pracuje zawodowo. Ale ludzie którzy mają warunki, a im się nie chce i tłumaczą to tym, że się nie opłaca, jakoś mnie do swoich racji nie przekonują.
Zawsze twierdziłam i nadal twierdzę, że warzywa czy owoce swoje czy kupne, warto włożyć do słoików i mieć swoje zimowe zapasy. Ostatni przykład, kompoty truskawkowe. Słoik kompotu mnie wyniósł 1,10zł. Natomiast taki sam słoik kompotu w sklepie kosztuje już 5-15zł. w zależności od tego jaki kupimy, z jaką zawartością owoców, eko czy masówkę...

Domowe zawsze jest smaczniejsze, zdrowsze, bardziej wartościowe niż to kupione w sklepie. A najpiękniejsze podziękowania za naszą pracę, to chyba te, jak rodzina i znajomi zajadają się ze smakiem i chwalą nasze przetwory czy dania.
Osobiście staram się jak najwięcej mieć swojego, a jak najmniej być uzależnioną od sklepów. I nie mówię, że nie kupuję w sklepie, bo to była by nie prawda, ale kupujmy produkty, a nie półprodukty, czy gotowe dania. 

W związku z tym, że chce mieć jak najwięcej swojego, zdrowego mam sporo zwierzaków. Mam swoje jajka, mleko, mięso. W młynie kupuję mąkę, taką świeżą, pachnącą jeszcze, co to dopiero została zmielona. I o dziwo, jest ona droższa, od mąki w sklepie...Czego zupełnie nie jestem w stanie pojąć. 

Od ludzi z miasta  słyszę, że mi się opłaca robić przetwory, bo ja wszystko mam swoje i za darmo. Nic nie ma się za darmo. Jak proponuję takiej osobie 1 cały dzień u mnie na gospodarce, albo miesiąc utrzymania moich zwierzaków, to o dziwo, nikt nie chce z tego darmowego dobrodziejstwa skorzystać.
Od ludzi na wsi słyszę, że ja nie pracuję i nie mam dzieci, to mam czas. Jak pracowałam, a poza domem byłam po 16 godzin dziennie, to też robiłam domowe obiadki codziennie, miałam ogródek z warzywami 10arów i robiłam przetwory. Co do dzieci...Nasi rodzice/dziadkowie, mieli dzieci i wszystko robili, a gospodarki były większe i mniej zmechanizowane jak teraz.

A ludziom, którym się nic nie opłaca, to chociaż dostali by za darmo coś, to w dalszym ciągu nie będzie się im opłacało...

Tym oto akcentem, wracam do znoszenia kompotów do piwnicy, które zrobiłam z kupnych truskawek, bo swoich nie posiadam :) 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Timberland

 

 Miałam 21 lat, wpadłam do mamy w odwiedziny, a tam co? Brat jakoś 14-letni wtedy, dostał od koleżanki szczeniaka!! Bez wiedzy i pytania mojej mamy, czy aby na pewno taki prezent jest mile widziany. No cóż...stało się, nikt psa nie wyrzuci z domu.  Psiak mi się spodobał i postanowiłam zabrać go do siebie na kilka dni. Tak tylko, żeby wiedzieć jak to jest mieć psa. No i wpadłam :) Pies dostał imię, wyprawkę i jest u mnie do dzisiaj :)
W tym roku w październiku Timberland skończy 11 lat.  Ogólnie jest w dobrej formie, jedynie wzrok mu już szwankuje...

Przez pół roku była u nas matka Timberlanda, Mega :) Siostra ją zabrała od ludzi, którzy aby się psa pozbyć próbowali ją wrzucić pod jadący pociąg :( Kochana staruszka, miała 16 lat, a nikt by nie powiedział tego, bo tak żywiołowa była :)  Sporo czasu była u mamy, ale wzięliśmy ją do siebie na wieś, bo chcieliśmy wszyscy, aby końcówkę życia spędziła nie w bloku, a na wsi wśród zieleni i trawy. Na wolności :) Odeszła od nas cichutko. Położyła się spać jak zwykle wieczorem pod naszym łóżkiem, a rano już nie wyszła sama :( Odeszła we śnie. Ogromny ból i rozpacz!! Strata wspaniałego przyjaciela.

Tutaj Mega z moją siostrą i Timberlandem

Później pojawił się kolejny psiak. Ktoś wyjeżdżając na długi majowy weekend, dosłownie wyrzucił psa z jadącego samochodu :(
Nie wiem dlaczego Ciapek, bo tak go nazwaliśmy przyszedł akurat do nas. Nasz dom jest 3 i ostatnim domem od drogi. Po drodze są jeszcze 2 podwórka w których jednak się nie zatrzymał. U nas znalazł dom i był bardzo, bardzo kochanym psiaczkiem :) Niestety, zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach :( Okropnie przeżyłam to. Szukałam go po rowach, łąkach, lasach, w promieniu ok. 3km. Z mężem jeździliśmy prawie 10km. od domu po drogach samochodem i nawoływaliśmy. Tak wspaniałego psa nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będziemy mieli. Super pilnował kur i nawet jastrzębia potrafił przegonić, jak ten latał nad kurami czy nad naszym domem :) Uwielbiał bawić się z kogutem, a kogut z nim.
Niestety, zdjęć Ciapka nie mam żadnych :( Wszystkie stare zdjęcia przepadły wraz ze starym komputerem :(
Następny psiak jaki jest z nami ciągle, to Ciapek :) Nie potrafiłam mu nadać innego imienia, strata "Starego Ciapka" tak bolała i była tak świeża...Siostra zadzwoniła, że znalazła szczeniaki na śmietniku w pudełku. 1 został u nich, a jednego my zabraliśmy. Nawet nie chcę się wypowiadać na temat ludzi, którzy bezbronne psiaczki potraktowali gorzej jak śmieci. Ciapek u nas ma myślę wspaniały domek :)  I co mnie cieszy, zaczyna tak samo "troszczyć" się o kury jak jego poprzednik :) Wystarczy jedno ostrzegawcze pianie koguta, ze coś jest nie tak, a ten już leci do lasku i sprawdza czy aby na pewno nie ma tam lisa :)


No i ostatni psiak, ale to już do "zadań specjalnych". Iran, pies służbowy mojego męża. Do poszukiwań bandziorów czy ludzi zaginionych. Ten pies z racji tego, że jest psem służbowym, jest psem mojego męża. I to mąż w zasadzie całą opiekę, zabawę i szkolenie bierze na siebie :) Ja jedynie pomagam. Zazwyczaj moja pomoc ogranicza się do zrobienia śladu dla psa, coby mógł ćwiczyć. Bo pies musi ciągle ćwiczyć, coby nie zapomniał jakie jest jego zadanie :)



Po miłości do psów, przyszła miłość do kotów :) Pierwszy kot jaki pojawił się u nas to Totek. Totek, tak jak i następny kot Mruczek, pojawili się w konkretnym celu: polowanie na myszy i spanie w stodole/stajni. No ale kto by takie kruszynki zamknął na noc w stajni? Ja nie miałam serca :P Tak więc koty zawładnęły moim sercem na całego :) Jasne, że polują, śpią w stodole. Ale to jest ich wybór.
Totek to bardziej mój kot, a Mruczek bardziej męża :) I nie dlatego, że my tak chcemy, ale dlatego, że koty tak wybrały. Nawet w nocy jak na łóżko przychodzą, to Mruczek zawsze śpi po stronie męża, a Totek po mojej :)
Totek:

Mruczek:

Totek i Timberland:

Totek i Mruczek:






Psy na szczęście mamy tolerancyjne. Z kotami żyją dobrze, a nawet jak trzeba to kota bronią. Szczególnie Ciapek jest wielkim obrońcą kotów :) Iran lubi pogonić za Mruczkiem szczególnie, wtedy do "akcji" włącza Ciapek i mimo, że 2 razy mniejszy, to Irana pogoni :D
Zabawa Ciapka i Totka :) Timberland się tylko z boku przygląda :)



I taka jest nasza miłość do tych domowych futrzaków :) Gdybym miała warunki i gdyby mnie było stać, to chętnie bym jeszcze ze 2 psy i 2 koty widziała i siebie :) Ale to są ogromne koszta i nie problem zabrać, tylko potem jeszcze dać dobrze zjeść, zaszczepić, w razie choroby zapłacić za lekarza i lekarstwa...
W domu nie mam nigdy czysto, bo zawsze jakiś pies lub kot jest. Chociaż jak by się je czesało i tak sierść jest na podłodze. Brudne łapy na ścianie pod oknem, na które koty wskakują... Ale nie wyobrażam sobie bez nich życia :)

I tak właśnie przypadkowo zaczęła się moja miłość do psów i kotów, których nigdy nie lubiłam, a wręcz się ich brzydziłam :)

sobota, 23 maja 2015

Początek...


Dzisiejsza przedpołudniowa rozmowa z pewną internetową i wieloletnią Znajomą, utwierdziła mnie w tym o czym od dawna myślałam. Od sporego czasu w mojej głowie kołatało się "załóż bloga, kobieto zacznij pisać co czujesz w jednym kąciku, gdzie możesz zawsze wejść i gdzie możesz zaprosić kogo chcesz. Zacznij pisać o radościach, ale i smutkach dnia codziennego. Zwyczajnego, takiego wiejskiego. Takiego Twojego..." No i jest :)
Zobaczę jak rozwinie się nasza przyjaźń z Blogiem, czy się polubimy i czy będziemy umieli siebie zrozumieć? Ja jego, bo to dla mnie coś zupełnie nowego, a on mnie, bo to kolejne czytanie i publikowanie czyichś myśli...

Może na początek napisze o tym, jak to życie się toczy nie po naszemu, jak to potrafi płatać nam figle, albo daje nam to czego nie chcemy, lub odmawia nam w życiu tego czego bardzo chcemy...
Z perspektywy czasu, można się do wszystkiego przyzwyczaić. Można nawet zacząć sobie wmawiać, że wszystko jest ok. i tak naprawdę wszystko potoczyło się po naszej myśli, a nawet jeśli nie po naszej, to wmawiamy sobie, że dobrze się stało, bo tak właśnie jest lepiej. Wygodniej. Tak długo sobie to wmawiamy, aż naprawdę w to wierzymy, ale to dobrze. Przynajmniej potrafimy się cieszyć tym co mamy i nie martwić tym czego nie mamy :)

Wszystko zaczęło się dawno temu...Jeszcze w czasach kiedy chodziłam do Liceum, czyli w zasadzie wtedy kiedy człowiek zaczyna planować. Wychowałam się na wsi i zawsze powtarzałam, że nigdy nie będę mieszkała na wsi, pójdę do miasta i tam zostanę. Długo w tym mieście nie wytrzymałam :) Miałam nigdy nie mieć grządek, warzyw, kwiatów, bo kto by się babrał w ziemi. Zwierzaki? na samą myśl o psie w domu, miałam odruch wymiotny. A kot!! Kto normalny trzyma kota w domu? A o gospodarce, to już w ogóle nawet nie myślałam, bo przecież wszystko można kupić w sklepie. No i co najważniejsze, miałam mieć dużą, szczęśliwą rodzinę. Nie wyszło. Nie dlatego, że mnie mąż zostawił, że jednak zmieniłam swoje plany, tak chciało życie.

Męża poznałam przez RR, czyli Radio Randkę. Ot, takie młodzieńcze szaleństwo. Człowiek się nudził, mieszkał już w mieście, ludzi znał mało, bo jak się nie lubi chodzić do klubów, pubów czy dyskotek, to i gdzie można poznawać ludzi? No przecież nie w sklepie na zakupach, czy na przystanku autobusowym :) Oj, ciężko ten mąż miał ze mną od początku. Najpierw go nie chciałam, potem w ogóle się do niego nie odzywałam, a potem były zaręczyny, wspólny dom i ślub :)
I tak już sobie razem, na tej wsi, z dala od zgiełku i miasta mieszkamy ósmy rok...







Są zwierzęta, jest działka, siano, gospodarka :) A moja miłość do zwierząt zaczęła się niewinnie, od psa :D Ale o tym następnym razem...